To był wtorek. Dwieście dwadzieścia sześć lat temu. Warszawa, Zamek Królewski i kolegiata św. Jana. To wtedy powstał dokument, który miał być nadzieją dla Polaków, ale jak się okazało – płonną. Na kolejne pokolenia stał się on swoistym natchnieniem i mitem założycielskim nowoczesnego państwa, na który powoływali się twórcy tak drugiej, jak i trzeciej Rzeczypospolitej.
Wszyscy doskonale pamiętamy płótno Jana Matejki, powstałe równo wiek później, na którym artysta przedstawił uroczysty pochód posłów, witany przez zachwycone zbiegowisko warszawiaków, z zamku do wspomnianej kolegiaty, gdzie ustawa ta miała być zaprzysiężona. Przyjrzyjmy się temu obrazowi.
W centrum malowidła widzimy marszałka Sejmu Wielkiego Stanisława Małachowskiego, który dzierży oto akt konstytucji. Tuż obok, na barkach uczestników procesji, zauważyć można Kazimierza Sapiehę – marszałka konfederacji litewskiej, odznaczonego zresztą Orderem Orła Białego, późniejszego antagonisty Konfederacji Targowickiej. Przemarsz ten wyprzedza na piechotę obleczony w płaszcz koronacyjny Stanisław August Poniatowski – ostatni, jak dzisiaj wiemy, król polski. Czy on był winien Polski zagłady? Po raz pierwszy przywołam historyka: „Z króla zrobiono kozła ofiarnego. (…) Na kogoś trzeba było zrzucić winę, że poniesiono klęskę. Taki wspaniały naród szlachecki nie mógł stchórzyć. A przecież oni nie chcieli się bić ani w obronie konstytucji, ani później, kiedy nie przyłączyli się do insurekcji kościuszkowskiej. (…) Jak Stanisław August Poniatowski miał się oprzeć całej tej nawale, mając raptem 20 tysięcy wojska?”.
To wtedy właśnie miały miejsce wydarzenia, które w umysłach potomnych obrazowały nieuchronny los Rzeczypospolitej, niejako przypieczętowany już w 1772 roku, a pewnikiem jeszcze wcześniej – już w połowie poprzedniego wieku, kiedy to Polska nie była sygnatariuszem pokoju westfalskiego, gdy wykuwała się nowoczesna Europa. W tamtej chwili wszystkie świadome narody naszego kontynentu wiedziały, że bez sprawnej armii zawodowej, trudno będzie obronić swoją suwerenność. Polska wciąż tkwiła w złotym wieku szesnastego wieku, kiedy to państwo polsko-litewskie obejmowało prawie milion kilometrów kwadratowych powierzchni i ponad dziesięć milionów mieszkańców, będąc jednym z największych państw Starego Kontynentu, potęgą polityczną, militarną i ekonomiczną.
Jak wiemy z historii, było to za mało.
Sejm Czteroletni, nazwany potem i Wielkim, zainaugurował swoje obrady niespełna trzy lata wcześniej – szóstego października 1788 roku. Historyk powie: „Były w narodzie siły mądre i zdrowe moralnie, które mówiły o konieczności dokonania takich zmian, przedstawiały programy i sposoby ich przeprowadzania, ale były też i siły, które widząc tylko swoje interesy, a ponadto będąc na usługach i opłacaniu wrogów ojczyzny, starały się te dobre pomysły i ustawy torpedować. Na szczęście ludzi mądrych, szlachetnych, rozumiejących potrzeby zmian było więcej. Trzeba jednak było znaleźć sposób, aby te zamiary i projekty urzeczywistniły się i mogły zaistnieć jako ustawy państwowe — w formie konstytucji”.
Kulminacyjny punkt obrad Sejmu Wielkiego przypadł na wiosnę 1791 roku. W maju Sejm miał przeprowadzić dyskusję o projektowanych zmianach ustrojowych, w związku z czym wielu z posłów zdecydowało się opuścić stolicę i przybyć na obrady już po Wielkanocy. Obóz proreformatorski czas ten wykorzystał dla siebie, mobilizując własnych stronników. Historię tę zresztą zna każdy z nas.
Jak wyglądało przyjęcie Konstytucji 3 Maja? Wiemy to z przekazu historyków:
- Oto oprócz posłów i senatorów stanowiących większość rządową przybyło wielu stronników nowego porządku – szlachciców, mieszczan, duchownych, w tym nuncjusz apostolski – arcybiskup Kartaginy Ferdynand Saluzzo; chwilę przed południem przybył sam Król Stanisław, który dumnie nosił Order Orła Białego na szlacheckiej piersi,
- W dalszej kolejności marszałek zwyczajny Michał Mniszek udzielił głosu marszałkowi Małachowskiemu, który wysłuchał kilku głosów przeciwnych,
- Po tym fakcie przygotowaną ustawę rządową odczytał zebranym sekretarz sejmowy Antoni Siarczyński, zaś marszałek prosił króla, aby opowiadając się za przyjęciem — nowymi związkami, złączył się z narodem. Gdy wielu z posłów wykrzykiwało z entuzjazmem „zgoda”, wybiegł znów na środek sali poseł Suchorzewski, ciągnąc swojego synka, z krzykiem: „Zabiję własne dziecię, aby nie było niewolnikiem” i udawał chęć wykonania zamiaru, ale będący blisko posłowie wyrwali mu dziecko, a jego odprowadzili na miejsce. Jednak prócz Suchorzewskiego były i inne głosy sprzeciwu, a wymawiali je zaufani z ugrupowania hetmańskiego.
- Krótko i mądrze przemówił poseł poznański Ignacy Zakrzewski: „Królu Miłościwy! Już czasu ani ty, ani ojczyzna nie ma, ażebyś się wahać miał w decydowaniu, co istotną, a co pozorną narodu wolnego jest prerogatywą: czas jest tylko zgubić lub zbawić Ojczyznę. Przeto o podniesienie projektu konstytucji narodowej i dalszych prawideł do formy rządu dopraszam się”. W podobnym duchu wypowiadali się i inni. Poseł dobrzyński Zboiński powiedział: „Mówimy wszyscy: zrzuciliśmy jarzmo moskiewskie, powiedzmy jasno, zrzuciliśmy, aleśmy go nie skruszyli… nie masz środka zbawienia Rzeczypospolitej, tylko w nas samych… My już, królu, trzymamy się za ręce, my przysięgamy przed tobą i w oczach zgromadzonego narodu, że dziś, nie wychodząc z izby, przez zbawienną dla nas konstytucję, ojczyznę naszą ratować chcemy, że jarzmo obce skruszyć przedsięwzięliśmy”. Poseł inflacki zaś – niejaki Zabiełło – powiedział: „Jestem za tym projektem, jest i każdy za nim, ktokolwiek dobrze życzy ojczyźnie. Złączymy się już wszyscy na jego przyjęcie. Ciebie tylko, Najjaśniejszy Panie, prosimy, abyś najpierwszy na utrzymanie jego wykonał przysięgę, a wszyscy za tym pójdziemy przykładem”.
- Zerwały się głosy: wiwat król, wiwat konstytucja. To ostatecznie zmobilizowało króla, który zwracając się do biskupa krakowskiego Feliksa Turskiego, wyrzekł takie słowa: „Gdy widzę stałą i wyraźną sejmujących wolę, abym wykonał przysięgę na konstytucję narodową, wzywam zatem ciebie, pierwszy kapłanie tu przytomny, mości książę biskupie krakowski, ażebyś mi przeczytać raczył rotę przysięgi dla wykonania jej przeze mnie”.
- Na te słowa metropolita krakowski zbliżył się do tronu i zaczął odczytywać rotę przysięgi. Król powtarzał jej słowa, położywszy rękę na Ewangelii trzymanej przez biskupapa smoleńskiego Tymoteusza Gorzeńskiego. Była to chwila wspaniała i wzruszająca dla wszystkich, a najpiękniejsza w życiu króla. Wszyscy podnieśli ręce, trzymali w górze wzniesione czapki i kapelusze, łzy radości spływały po obliczach. Po wykonanej przysiędze król wzruszonym głosem wyrzekł słowa: „Juravi Domino, non me penitebit”, co oznaczało: „Przysiągłem Bogu i tego żałować nie będę (…) Wzywam teraz kochających Ojczyznę, niech idą za mną do kościoła na złożenie Bogu wspólnej przysięgi i dziękczynienia, że nam dozwolił tak uroczystego i zbawiennego dopełnić dzieła”.